Znowu przyszedł sezon na maliny. Robię już kolejną partię soku i właśnie sobie przypomniałam jak to się wszystko zaczęło. Jak zaczęłam robić przetwory, które teraz każdego roku są obowiązkowym elementem lata. Obowiązkowym, ale nie przymusowym. Nikt nie każe mi ich robić. Ja po prostu nie wyobrażam sobie teraz życia bez piwnicy pełnej przetworów. Każdego lata przepadam w tym słoikowym świecie na parę miesięcy a potem całą zimę czerpię korzyści.
W sezonie wiosenno-letnim ciągle brakuje mi czasu ze względu na nadmiar zawodowych obowiązków. Ciągle jestem poza domem a wieczory szczególnie szybko się kończą. Na robienie słoików zawsze jednak znajdę czas. Oczywiście nie jest to łatwe, ale możliwe. Kiedyś potrafiłam przywieźć od mamy z ogrodu do przerobienia skrzynkę jabłek, koszyk porzeczek i bób do mrożenia. Dzień wówczas robił się za krótki i siedziałam po nocach gotując słoiki. Teraz już wiem, kiedy i za jakie przetwory powinnam się zabrać. Potrafię rozłożyć sobie wszystko w czasie. Owszem, niekiedy muszę przełożyć sprawy, które mogą poczekać. One się nie przeterminują a zerwane owoce i warzywa tracą świeżość. W danym momencie są więc ważniejsze.
Kiedy już się tak napracuję przy myciu słoików, przygotowaniu owoców, pasteryzacji, smażeniu marmolad i robieniu ogórków na wiele sposobów jestem niewyobrażalnie zmęczona, ale szczęśliwa jak dziecko. Piwnica zastawiona przetworami cieszy.
A wszystko faktycznie zaczęło się od malin. Kiedyś na mojej drodze pojawiła się pewna Starsza Pani. Dźwigała pudełeczka z malinami z własnego ogródka. Tak smakowicie wyglądały, że nie mogłam przejść obojętnie. Postanowiłam kupić jedno opakowanie. Zanim się jednak zorientowałam, Starsza Pani wcisnęła mi kilka. Nie pamiętam już ile tego było ale wiem, że za dużo jak na zwykłą konsumpcję. Jak się później okazało, Starsza Pani od lat handlowała tym co wyhodowała w swoim ogródku i jak nikt inny znała się na tym co robi. Wcisnęła mi wszystko co miała a ja została z malinami, których nie była w stanie zjeść, zanim się zepsują, nawet gdyby stanowiły główny składnik mojego pożywienia.
Pomyślałam o soku z malin. Takim do herbatki na długie zimowe wieczory.
Pomysł świetny. Gorzej z realizacją. Nigdy nie robiłam przetworów i kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Kiedyś pomagałam mamie przy robieniu słoików. W moim rodzinnym domu nie kupowało się soków, dżemów, ogórków konserwowych czy kiszonych. Zamiast napojów gazowanych mieliśmy kompoty, z których wyjadało się owoce. Mama w słoikach zamykała wszystko co się dało. Ja jednak nie miałam pojęcia jak rozprawić się z moimi malinami. Niby prosta sprawa, ale nie do końca. Jakie słoiki kupić? Ile malin do nich włożyć? Ile cukru wsypać i czy na pewno trzeba? Zalać je wodą czy też nie? To, że trzeba zagotować słoiki akurat wiedziałam. Na całe szczęście wtedy instrukcji udzieliła mi mama, choć nie obyło się bez słynnego “na oko”. Do dzisiaj z tym walczę. Doświadczone gospodynie większość rzeczy robią na oko i im wychodzi a mi nie. Chyba jeszcze oko nie nie takie.
Teraz przetwory robię całe lato.
Pasteryzuję, suszę, marynuję i zamrażam. Nie pijemy kolorowych napojów zakupionych w sklepie. Soki zrobione w sezonie starczają nam na całą zimę. Mam pełną zamrażarkę owoców i warzyw. Pasta z bobu, smoothie z truskawek, ciasto z borówkami, zupa jarzynowa. Nie biegam po mrożonki do sklepu. Herbata z mięty albo pokrzywy, dżemy na naleśniki, suszone owoce na wigilijny kompot, powidła na świąteczny piernik, grzyby na sos i kapusta na bigos. Wszystko mam w domowej spiżarni.
Owszem, pracy przy robieniu przetworów jest sporo. Samo się nie zrobi, ale warto.
Powodem, dla którego moja mama robiła przetwory są witaminy. Mnie do tego przekonuje coś jeszcze. Teraz nie musimy przecież robić przetworów, bo w sklepach można kupić te witaminy. Na sklepowych półkach są przeróżne słoiki a w nich?
Sztuczne konserwanty, polepszacze smaku, barwniki syntetyczne i substancje zagęszczające.
Mnie lektura etykietek przekonuje do robienia swoich przetworów. Wiem, że trudno jest wyeliminować chemiczne “ulepszacze” z naszego pożywienia, ale można je ograniczyć. Swoje przetwory mam pod ręką i wiem, co się znajduje w tych słoikach. Kolejna zaleta to smak. Identyczny z tym, który pamiętam z dzieciństwa i poziom słodyczy w dżemach i sokach taki jaki lubię. Od dziecka mój organizm nie toleruje cukru. Wspomnienie herbaty, którą dostawaliśmy w przedszkolu podczas śniadania do dziś przyprawia mnie o mdłości. Już wtedy postanowiła, że herbaty słodzić nie będę. Rodzice nie protestowali. Kawy oczywiście też nigdy nie słodziłam. Cukier chyba drażni moje kubki smakowe, choć czekoladę uwielbiam:) Przetwory kupione w sklepie są dla mnie za słodki. Nie do zjedzenia.
Niektórzy twierdzą, że właściwe zaopatrzenie na zimę spiżarni jest jak domowa apteka, która pozwala zachować zdrowie i siły w trudnym okresie zimowo-wiosennym. Jestem pewna, że nasze babcie mogą dużo powiedzieć na ten temat.
Jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego robię przetwory. Znam warzywa i owoce, które do tego wykorzystuje. Sama je hoduję. Na moich grządkach rosną, więc najwyższa jakość gwarantowana🙂 Bez sztucznych nawozów i oprysków. Wiem, nie każdy ma dom z ogródkiem ale przetwory może robić każdy. Kiedyś owoce i warzywa przywiozłam z “zaprzyjaźnionych” ogrodów. Często ktoś ma nadwyżkę plonów i nie ma co z nimi zrobić. Myślę, że zawsze też można znaleźć Starszą Panią, która chętnie nam sprzeda plony swojego ogródka🙂
Rok po tym, jak zakupiłam hurtowo maliny, Starsza Pani znowu dostarczyła mi ich sporą ilość. Tym razem zakupy były świadome. Wybrałam jakiś przepis i zrobiłam nalewkę. Po paru miesiącach okazało się, że nie da się jej pić. Stała w piwnicy chyba 3 lata i chciałam się jej pozbyć. Zanim jednak to zrobiłam, spróbowałam po raz kolejny. Okazało się, że to była najlepsza nalewka, jaką piłam. Niestety przepis zdążyłam wyrzucić, więc jeśli ktoś ma sprawdzoną recepturę na nalewkę z malin, to poproszę.
Sezon na maliny jeszcze trwa.