Jak często mijasz ogrodzenia, zza których straszą krzaki i powalające się altany? Mnie zdarzało się to na każdym kroku. Idąc do pracy, do sklepu, wjeżdżając do miasta. Wszędzie ogródki działkowe. Olbrzymie połacie ziemi. O ile latem liście zakrywały to, co było za płotami, to zimą nie wyglądały dobrze. Zawsze bałam się przechodzić obok.
Nigdy nie byłam na żadnym ogródku działkowym.
Wydawało mi się, że w takich miejscach jest niebezpiecznie. Nie wiadomo kto kryje się w tych krzakach. Nie rozumiałam też sensu uprawy takiego ogródka. Człowiek przedziera się przez całe miasto po to, żeby trochę pogrzebać w ziemi. W autobusach i tramwajach w ciepłe dni starsi ludzie dźwigają ciężkie torby z warzywami. Co to za frajda? Chcą sobie stworzyć namiastkę wsi? Dziwne zjawisko. Kiedyś przyszło mi się wypowiedzieć na ten temat na studiach.
Zlikwidować ogródki działkowe…- taki miałam pomysł.
Nie po to, żeby na ich miejscu postawić kolejne budynki, ale żeby stworzyć miejsca zieleni dla wszystkich. Tereny uwzględniające rekreacje. Zadbane, pielęgnowane i chętnie odwiedzane przez wszystkich. Taka “lepsza” forma parków. Podzieliłam się projektem z moim promotorem. Nie spodziewałam się, że jest posiadaczem ogródka działkowego i uważa go za wspaniałą formę rekreacji. Nie za bardzo chyba rozumiał o co mam na myśli. Na nic się zdały moje tłumaczenia, że ludzie na wsi nie mają pod nosem kina ani marketów a mieszkańcy miast chcieliby mieć wszystko. Sklep na dole w bloku, kiosk za rogiem i warzywa z własnego ogródka. Żeby to jeszcze ogródek był, a to tylko małe parcele, z których każda należy do kogoś innego. Każda inaczej zagospodarowana i w różnym stopniu zadbany a często po prostu składzik śmieci.
Moje argumenty do promotora nie trafiały, jego do mnie też.
Parę lat później sąsiedzi zaproponowali, abym zajęła się ich ogródkiem działkowym. Ja? Ogródkiem działkowym? Nigdy w życiu. Nie mam przecież czasu a poza tym… Mam swoje zdanie na ten temat. Z grzeczności oczywiście nie powiedziałam im tego. Miałam się zastanowić. Zależało im żeby przekazać działkę w tzw. “dobre ręce”. Przez kilkadziesiąt lat uprawiali ten kawałek ziemi. Teraz się przeprowadzali i musieli znaleźć nowego właściciela. Godzinami opowiadali historie związane z działką. Jak spędzali czas, że dzieci się tam wychowały, o budowaniu altany, o spotkaniach z przyjaciółmi i imprezach, jakie się tam odbywały.
To była ich pasja.
Mnie jednak opowiadania nie przekonywały i chyba to wyczuli, bo zabrali nas (mnie i mojego męża) tam któregoś razu pod pretekstem zbierania jabłek. To był mój pierwszy raz na działkach.
Pierwszy raz weszłam za bramę… i nic mnie tam nie pożarło, nikt nie napadł.
Zaniedbane działki były, ale tych pięknie zagospodarowanych znacznie więcej. Uderzył mnie niesamowity zapach. Wszystko wówczas kwitło. Zupełnie inny świat niż ten przed bramą. Całkiem przyjemny spacer. Dotarliśmy do działki naszych sąsiadów. Dało się zauważyć, że to było ich “oczko w głowie”. Może odrobinę zaniedbane, bo przez ostatni rok budowali dom i niewiele czasu zostawało na zajmowanie się działką, ale widać było, że wcześniej włożyli tam mnóstwo pracy. Wszystko budowali od zera. Altanę z kominkiem, studnię, pergolę z roślinami. Mieli grządki i ozdobne rabaty, trochę drzew owocowych i zadbany trawnik. Musiałam przyznać, że podobało mi się tam, ale to jeszcze nie powód, żebym zostać działkowcem.
Ostatecznie przekonał mnie mąż. Zadeklarował, że on sam zajmie się działką. Nie miałam już argumentów.
Początkowo chodziłam tam chyba tylko z poczucia obowiązku, potem zaczęłam wpadać coraz częściej. W weekend chodziliśmy tam na dłużej. Czasem grill po pracy albo kawa na świeżym powietrzu. Obserwowałam innych działkowców. Nie byli to tylko starsi ludzie. Często widziałam rodziny z dziećmi albo grupy młodych ludzi. Niektórzy spędzali tam całe dnie. Pracowali, biesiadowali, odpoczywali. Ludzie odwiedzali się na swoich działkach i wymieniali doświadczenia.
To wszystko tworzyło specyficzny klimat.
Zaczęłam poznawać innych właścicieli działek. Okazało się, że wśród moich znajomych jest ich całkiem sporo. Niektórzy decydowali się na taką formę rekreacji, mimo że nie mieli pojęcia o uprawie ziemi. Uczyli się i czerpali z tego radość. Najwięcej frajdy widziałam u dzieci. Swoją działkę zaczęłam odwiedzać prawie codziennie. Zawsze jakiś powód się znalazł, a tak naprawdę potrzebowałam parę chwil odskoczni po pracy. Ładowałam tam “akumulatory” i zbierałam myśli.
Zaczęłam żyć działką tak jak inni.
Już rozumiem, że ogródki działkowe to tak jak kino czy centra handlowe dla ludzi mieszkających na wsi. Zazwyczaj trzeba do nich dojechać, ale robimy to, żeby oderwać się od codzienności.
Mój pomysł likwidacji ogródków działkowych uważam za kompletną bzdurę!
Teraz jestem działkowcem i dobrze mi z tym:)
A Wy, jakie macie doświadczenia? Jak wyglądają ogródki działkowe w waszej okolicy?